Forum opowiadania Strona Główna


[D] "Ballada wschodzącego słońca"

 
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum opowiadania Strona Główna -> Teksty niezakończone
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aiko, the Mad Hatter
W cieniu



Dołączył: 02 Cze 2007
Posty: 277
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kage-Gakure

PostWysłany: Pon 22:04, 20 Sie 2007    Temat postu: [D] "Ballada wschodzącego słońca"

Cholerny czas teraźniejszy, który ucieka mi gdzieś na boki, okropny i niezwykle nieuprzejmy, ale podyktowany nie wiem czym, ale zawsze... Pluję na to...
Schwytać i zatrzymać chwilę...
________________________
Znowu, jak co dzień, budzą mnie poranne promienie słońca. I choć tak bardzo mi się nie chce wstać, podnoszę się i wyglądam przez okno by popatrzeć na wschodzącą złotą tarczę, chowającą się za kłębiastymi chmurami, rumieniącymi się nieśmiało.
Otwieram okno i siadam na parapecie zachłannie wdychając rześkie powietrze. Przyglądam się gałęziom drzew, które powodowane porannym zefirkiem tańczą w rytm mojego serca.
Wtem ze Starego Miasta dochodzi dźwięk dzwonów. Siódma trzydzieści - tak mówią... Wtedy przypominam sobie - dziś lub jutro zginę. Stare Miasto wzywa do odwetu. Chwycę za miecz i polecę ratować mój dom, moją ojczyznę.
Od kilku już lat wróg próbuje zawładnąć naszym opornym krajem. Wyniszczająca wojna doprowadziła do zachwiania równowagi w świecie. Bogowie zaczynają być stronniczy. Jedni pomagają nam, inni wrogom. Ja i moja dusza natomiast mamy jedno bóstwo - jest nim słońce.
Zaczynam mieć dość bezczynności, i chociaż serce się kraje kiedy odrywam wzrok od przepięknego nieba. Pociesza mnie jedynie jeden fakt... dziś lub jutro będę jego częścią.
Schodzę z parapetu. Zamykam okno i zasłaniam firanki. Udaję się do łazienki by się odświeżyć i ubrać. Koniec porannej toalety. Czas coś zjeść.
Śniadanie składa się, jak zwykle zresztą, z czarnego chleba posmarowanego masłem i czarnej kawy. Szybko mija czas posiłku, ledwo poczułam smak, a już muszę umyć kubek po kawie i posprzątać okruszki po chlebie. Aż żal ich wyrzucić, przecież już niedługo może w ogóle zabraknąć posiłku.
Idę po miecz, którego duch wspiera mnie w trudnych chwilach niewoli. Chwytam za rękojeść i przyglądam się uważnie klindze spowitej zaschniętą krwią. Po policzku łza spływa i spadła na zimny metal. Biorę oddech, wycieram ręką oczy i ciągnąc nosem chowam miecz za pazuchę.
Chwytam za klucze, poczynają dzwonić. O bogowie! Cóż za niebiański dźwięk dodający nadziei na powrót do domu! Wychodzę z mieszkania zamykając za sobą drzwi, tak niechętnie to robię. Wychodzę przed kamienicę. Jeszcze tylko jedno tęskne spojrzenie na okno mojego mieszkania. Zwracam się w stronę ulicy. Mym oczom ukazuje się obraz rozwalonych chodników, dziurawych jezdni. Opętana widokiem codzienności idę przed siebie.

"Bogowie, odwróćcie czas kulawy!
Jeno płonie czerwienią, rzeka krwi.
Chciałem krzyczeć, lecz nie mogłem,
Chciałem mówić, lecz zamknięto usta mi.
Serce moje mi wydarli i bez ducha na twarzy ległem!

Hejże, hejże ha! Moja ostatnia wieczerza trwa..."

Przeto z ust moich wyrwała się ta pieśń. Aż serce mi zadrżało, a gardło dławić się poczęło goryczą. Ale mimo poczucia, że ktoś ją usłyszy śpiewam ją co tchu by dodać sobie odwagi. Moje myśli biegną w dal niczym konie gdzieś po stepie szerokim.
Wtem lecę na twarz i czuję smak betonu i krwi w ustach. Podnieść się nie mogę, ktoś trzyma na mnie swą ciężką nogę.

- Ejże! Alzacka bandytko! - słyszę niski, męski głos. Jakiś Erański klawisz... - Co ty sobie wyobrażasz? Psom takim jak ty wycina się struny głosowe. Życie ci nie miłe, że śpiewasz tę paskudną piosenkę?!
- Przepraszam panie władzo... - wymamrotałam próbując się uwolnić spod ciężkiego buciora porządkowego.
- Masz czelność się odzywać nie pytana, Alzacka świnio? - kopie mnie w bok, tak mocno, że pluję krwią. - Niech to będzie dla ciebie nauczka, następnym razem zabiję!
Czuję ulgę na duszy kiedy ten demon w skórze człowieka odchodzi. Powoli podnoszę się, czując jak ręce trzęsą się jeszcze po szoku. Chwytając się za bok wstaję i ruszam dalej, gryząc się w język.
Nagle słyszę jadący tramwaj. Zatrzymuje się nieco przede mną, na przystanku nieopodal. Przyspieszam kroku aby zdążyć. Wsiadam. Czekam aż tramwaj ruszy. Jadę...
Mija dzień, jest coraz ciemniej i zimniej, a ja gdzieś na Starym Mieście, przesiaduję z moimi pobratymcami.
- Wybuchnie powstanie! - mówi jeden, starszy kolega Edward.
- Nie wypali! Pomyśl, siła to nie rozwiązanie problemów. - Rzuca z wściekłością drugi.
- Mam dość Eranów pod moim oknem i traktowania zwykłych ludzi jak śmieci! Zgadzam się z Edwardem! Powstanie może ich przestraszyć. Jako Alzak powinieneś się z tym zgodzić - dopowiada młody Eryk. Siedzę cicho czekając decyzji jaka miała zapaść.
- Na bogi! Przecież Eranowie nie wystraszą się kogoś takiego jak my...! Oni nas pozabijają!
- Przerazi ich nasza odwaga - krzyczą zwolennicy siłowego rozwiązania. - Kto jest za powstaniem? Ręka w górę.
- Ależ ludzie! Przecież na to trzeba czasu! Trzeba do tego z głową, a nie tak jak wy...
Nikt nie słucha, jakby głos chłopaka był zaledwie nieznaczącym szmerem na tle ogromnego szumu. Unosi się większość dłoni.
- A więc, postanowione! Wiem mój drogi, że nie jest to coś co można zorganizować na chybcika... - zwrócił się Edward do oburzonego chłopaka - ale Podziemie już od dawna szykuje się do powstania, mamy przygotowane środki a także zapewnioną pomoc od krajów, które postanowiły obalić reżim Eranów. Podzielimy się jak na razie na dwa bataliony: "Czarny chleb" i " Czarna kawa". W każdym po dwieście osób! Potem dołączą inne... jak już nadjedzie pomoc znad Czerwonej Rzeki. Możemy też na pewno liczyć na mieszkańców miasta, którzy nie zostali wcześniej wtajemniczeni...

Słyszę więc decyzję, jakby wyrok śmierci. Serce ciężkie się robi, po policzkach spływają łzy. Ile jeszcze minie zanim nareszcie śmierć zabierze mój oddech? Ile jeszcze cierpienia zobaczę? Nigdy tego nie zliczę. Pociesza mnie jedynie fakt, że jeszcze raz się wyśpię w moim łóżku i jeszcze raz ujrzę wschodzące słońce - mojego boga.
Należę do "Czarnej Kawy". Będę więc walczyć już następnego dnia. Strach miesza się z niepewnością, ale równocześnie odwaga jaką dodawała pamięć wyrządzonych krzywd, jak i chęć spuszczenia na wroga zadośćuczynienia, powoduje, że nabieram chęci do walki.
Tramwajem jadę do domu. Oglądam ulice, widzę dzieci płaczące nad ciałem zamordowanych matek. Moim oczom nie umyka również obraz chorych modlących się o śmierć...
Wysiadam, idę do siebie. Wtem słyszę krok miarowy, Eranowie idą. Niedługo będą łapać "psy" i wywozić na roboty. Przyspieszam więc kroku aby nie zostać złapaną. Widzę moją kamienicę. Wchodzę i już czuję się bezpieczniej. Wyciągam klucze do drzwi - znów to słodkie brzmienie. Wchodzę do domu. Czeka mnie jeszcze tylko jedna przyjemność, czarny chleb posmarowany masłem i czarna kawa...

Część 2 "Wybuchło powstanie!"

"Jak dobrze, jak cudownie! Jakaż to chwila błoga!
Jeszcze mogę mówić paciorek do mego Boga!
Jakże smucisz się gdy plują na twarz mi,
Jak ci smutno gdy ręce moje są we krwi...
Boże mój, Boże mój!Mnie w opiece swej miej.
W chwilach tak błogich wraz ze mną się śmiej!
Hejże, hejże ha! Moja ostatnia modlitwa trwa..."

Znowu ranek, siedzę na parapecie i patrzę w niebo. Tak się modlę. Póki mogę, póki serce jeszcze moje bije. Aż czuję jak podryguje wesoło na melodię tego pacierza.
Jak zwykle nadchodzi czas na śniadanie... czarny chleb czarna kawa... Nie ma czasu na mycie naczyń czy sprzątanie okruszków. Szybko chwytam za miecz, bagnet i karabin i wybiegam na podwórko.
Bożę mój, Boże mój! Jak ja się boję!

Godzina ósma, czekam na sygnał. Zaraz zaczniemy powstanie. Może to dziś, może jutro... kiedy wreszcie zginę?
Wtem widzę Edwarda, puszcza mi oczko, uśmiecha się. Rumienię się, kiedyś w końcu kochałam te czekoladowe oczy i słodki uśmiech, loczki do połowy twarzy... ubrany w za dużą, poplamioną marynarkę i bawełniane spodnie. Czapkę ma, jak zwykle, na bakier. On jest z "Czarnego chleba", więc oni też dziś walczą... Jakże mi smutno z taką myślą, ale żądza wolności jest tak silna, że dławię smutek w sobie. Przełykam ślinę i czekam na sygnał. Edward pokazuje mi tramwaj, mam do niego wsiąść. Więc wsiadam. Są tam jeszcze moja koleżanka - Ewa, i jej młodszy brat Morti. Ewa podchodzi do mnie.
- Oni czekają, aż my,"Czarna kawa", zaczniemy - szepce.
- Czemu my?! - pytam.
- To rozkaz WA. Nie możemy im się sprzeciwiać... - odpowiada spuszczając wzrok na podłogę tramwaju.
- Co tam tak głośno Alzacy?! Jak śmiecie zakłócać nam spokój! - wyrwało się jakiemuś oficerowi Eranów.
- Nie pańska sprawa -rzuca Ewa.
- Jak śmiesz?!
- Za wolność! - krzyczy Ewa i wyciąga pistolet zza czarnego płaszcza. Celuje w głowę oficerowi, ten zamiera, zaraz potem zaczyna się burzyć i plując podchodzi do Ewy. Pada strzał, jeden, potem drugi. Oficer upada martwy. Morti wyrzuca jego ciało przez drzwi tramwaju. Alzacy jadący pojazdem podnieśli się z siedzeń i zaszokowani patrzyli na naszą trójkę.
- Sandro - Ewa zwraca się do mnie - Zaczynamy powstanie.
Bez namysłu wyciągam karabin. Mocuję na nim bagnet.
Tramwaj staje. Podbiega doń kilku porządkowych. Mierzę w nich i strzelam, ukłuję, zabijam. Serce mi się kraje, ale zabijam. Ewa strzela i zabija, Morti rzuca granat -kilku Erańskich żołnierzy ginie.
Nagle słychać z niedaleka strzały i odgłos wybuchających granatów. Zaczęło się powstanie.
Podchodzę do Alzackich pasażerów tramwaju, śmiertelnie wystraszonych.
- Do Podziemi kanałami, tam znajdziecie schronienie - szepczę - Kto czuje się Alzakiem i pragnie wolności niech zasili szeregi powstańców...
Pasażerowie uciekają z tramwaju i kierowani znakami dawanymi przez członków batalionu "Czarny chleb" biegną w stronę kanałów. Widzą to Erańscy żołnierze i zaczynają strzelać do cywilów. Morti wyciąga granat i rzuca odblokowany w grupę porządkowych. Kilku ucieka, dwóch ginie, jeden jest ranny. I ja zaczynam w nich mierzyć. Strzelam. Jeden padł, drugi ranny. Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Muszę je powstrzymać! Wycieram je w rękaw granatowego płaszczu. Jest mi smutno, i to bardzo. Nigdy przecież wcześniej nie zabiłam człowieka, a tego dnia miałam już około pięciu ofiar. O Boże! Jak mi jest źle!
Nagle coś rozbija szybę w oknie tramwaju. Coś ciemnego i ciężkiego wpada do środka. Granat! Uciekamy. Wyskoczyłam ja, wyskakuje Ewa. Morti potyka się o za długie spodnie, leży. Podnosi się. Nie zdąża... Rozlega się huk, krzyk Ewy. Osmolony tramwaj przechyla się na bok. I chociaż próbuję powstrzymać przyjaciółkę, podbiega do pojazdu i z przerażeniem patrzy do środka. Zaczyna płakać. Morti nie żyje.
Zauważam jak jakiś Erańczyk celuje w Ewę. Ja celuję więc w niego i strzelam, nie trafiam. Ładuję broń i znów strzelam, tym razem celnie. Ewa speszona patrzy to na mnie to na martwego porządkowego. Podbiegam do niej i odciągam od tramwaju. Tak mnie serce boli, ale wiem, że w każdej chwili możemy zginąć, więc nie ma czasu na sentymenty.
Leci kolejny granat. Ciągnę za sobą Ewę. Ona tak niechętnie za mną idzie... Uciekam pod moją kamienicę. Ewa za mną.
- Co robimy? - pyta przerażona.
- Jak który Erańczyk przyjdzie atakujemy. A jeśli będzie to ktoś z naszych czekamy na polecenia. - Odpowiadam twierdząco.
- Cholera, biedny Morti...
- Nie użalaj się nad nim, jemu jest teraz lepiej niż gdyby miał zostać tu. Módl się tylko by sąd nad nim był dobry - odpowiadam uśmiechając się.
- Masz rację.
- Jestem głodna...
Brakuje jedzenia. Niedobrze. Aż strach wejść do mieszkania. Teraz kiedy się zrobiło tak niebezpiecznie. Zapewne niedługo mój dom będzie leżał w gruzach, aż ciarki mnie przechodzą kiedy o tym myślę.
Nadeszło popołudnie. Gorąco jak w piecu, a my jak wilki rzucamy się na wroga.
Nadjechały służby konne. Jest ciężko. Trudno stanąć przeciw sile, która może zmieść cię w jednej chwili. Erańczycy mają do dyspozycji niezwykle szybkie jednorożce, a jedyny sposób na ich zatrzymanie to przebicie im piersi. Żal tak pięknego stworzenia. Galopem, cwałem, jadą na nas. Wyciągam bagnet do przodu, zwierzę się nabiło. Wyciągam, ładuję karabin i strzelam w Erańskiego jeźdźca. Boże, tyle krwi jeszcze nigdy nie widziałam. Tumany kurzu unoszą się w powietrzu. Ciemny pył i proch granatów. Strach się bać...

"Nam jedna szarża - do nieba wzwyż
I jeden order - nad grobem krzyż."*

Unosi się pieśń powstańców. Nasz młodzieńczy zapał i odwaga pomaga zabijać wroga. Wszystko dla dobra następnych pokoleń i dla wolności naszej i ich. Wiele było rzeczy, których bałam się w dzieciństwie. Teraz wiem, że tamte bojaźnie mają się nijak do wydarzeń mających miejsce w tejże chwili.
Erańskie oddziały maleją, może dlatego, że nikt się nie spodziewał tutaj wybuchu powstania. Myślę nawet, że nasza przewaga jest jedynie chwilowa. Jutro nadjedzie więcej żołnierzy. Chociaż i nas będzie nieco więcej. Wielu cywili chwyciło za broń. Zapowiedzieli, że pomogą nam dalej prowadzić powstańcze działania.

Nadszedł wieczór, nasz batalion dostał polecenie spoczynku, zapewniono, że "Czarny chleb" da sobie radę. Póki co mam zamiar z tego skorzystać. Ciekawi mnie tylko jak sobie radzi Edward... On dał w końcu pomysł powstania. Gdyby teraz zginął wielu pewnie straciłoby wiarę i nadzieję.
Słońce zachodzi. Noc ta będzie nieprzyjemna. I nawet nie ma czarnego chleba, ani czarnej kawy. Został tytoń w bibule. I jak tu przeżyć?

"Jak dobrze, jak cudownie! Jakaż to chwila błoga!
Jeszcze mogę mówić paciorek do mego Boga!
Jakże smucisz się gdy plują na twarz mi,
Jak ci smutno gdy ręce moje są we krwi...
Boże mój, Boże mój!Mnie w opiece swej miej.
W chwilach tak błogich wraz ze mną się śmiej!
Hejże, hejże ha! Moja ostatnia modlitwa trwa..."

_____________________________________________

*Krzysztof Kamil Baczyński


Część 3 "Bez snu, bez spokoju, bez jedzenia - beznadzieja."

Noc, nieprzespana... chcę, ale spać nie mogę. Widzę wciąż przed oczyma ten tramwaj i płaczącą Ewę. Boję się strasznie. Zapadła cisza, słyszę bicie własnego serca. Muszę je uspokoić, jeszcze je kto usłyszy.
Głód doskwiera mi strasznie. Boże, kiedyś śmiałam się jak dziecko mówiło, że jest tak głodne, że "aż ssie je w żołądku". Teraz, na samą tą myśl napływają mi łzy do oczu. Takie ciepłe... i słone. Kiedy tak spływają po mojej zadrapanej twarzy, odczuwam piekielny ból. Chociaż... serce i dusza boją się prawdziwego piekła, które miało nadejść niebawem, z samego rana. Dałabym wszystko by ta noc się nie skończyła. Nawet za cenę widoku słońca. I ten chłód mógłby trwać do końca świata. Byleby tylko nie oglądać kolejnych trupów. Boże! Tylu martwych znajomych widziałam poprzedniego dnia... i biedny Morti, biedna Ewa.
Cały czas zastanawiam się, jak długo my, Alzacy, wytrzymamy ataki Eranów. Ale ktoś mądry powiedział: "bez ryzyka nie ma życia". Tak więc możliwe, że ryzyko jakie myśmy podjęli jest warte poświęcenia kilku żyć. Może faktycznie Eranowie się przestraszą? Może dodamy odwagi innym Alzakom do wznoszenia powstań? A może... porywamy się po prostu z motyką na słońce? Tyle we mnie wątpliwości! Aż strach się do tego komukolwiek przyznać.
Z batalionu "Czarna kawa" zginęło poprzedniego dnia osiem osób. Same znajome twarze. Dwudziestolatek Jakub, nastoletni Marcin i jego dziewczyna Agnieszka. Ten miły starszy pan z długą brodą, piekarz Michał. Moja niegdysiejsza przyjaciółka ze szkoły Julia. Starcia z Eranami nie przeżył także mój sąsiad i jego żona - pan Eryk i pani Marlenka, och! Jaka anielska to była kobieta! Nie mogę pominąć jeszcze małego Mortiego. Pokój świeć nad ich duszami!
Nadchodzi ranek. Ależ mnie ciarki przechodzą po ciele... Boże mój z koroną złotą, niech promienie twej łaski mnie dosięgną...
Słychać miarowy krok, nadchodzą Erańscy żołnierze.
Padają pierwsze strzały w naszą stronę - pudłują. Nasz batalion otrzymał rozkaz otworzenia ognia. Ładujemy karabiny i strzelamy w żołnierzy. Kilku pada. Idą w naszą stronę. Mimo, że strzelamy nie zbaczają z drogi. Zlękłam się bardzo i zaprzestałam ostrzału. Wtedy do mnie podeszło dwóch Erańskich żołnierzy. Wymierzyłam w nich bagnetem. Ci natomiast śmieją się, a jeden z nich uśmiechnął się do mnie. Drugi zaś, wyciągną w moją stronę rewolwer. Odruchowo wymierzyłam w tego człowieka i strzeliłam. Zraniłam go w ramię. Jego towarzysz chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Pójdziesz ze mną - szepce.
- Zostaw mnie! - Protestuję. - Muszę zostać tu! Po co ci ja?
- Czy pójdziesz ze mną, czy zostaniesz tu, twój los szczególnie się nie zmieni... Ale pewnym jest, że dziś czy jutro byś zginęła.
- Litujesz się nade mną?!
- Powiedzmy, że daję ci drugą szansę...
- To już wolę zginąć tu!
Erański żołnierz ciągnie mnie za sobą. Puszcza mnie dopiero z dala od pola walki.
- Dlaczego to robisz? Przecież jak się twoi przełożeni dowiedzą to cię zabiją! Nie pomyślałeś o tym przez chwilę?
- Ani przez chwilę. Czemu to robię? - wzdycha - Dobre pytanie. Przypominasz mi kogoś, ale ten ktoś już nie żyje. Możesz mi wierzyć, nie wszyscy Erańczycy są za wojną.
- A kim jest ten ktoś?
Żołnierz milczy. Najwyraźniej nie chce o tym mówić. Szkoda. Jestem ciekawa, kogo mogę przypominać młodemu, przystojnemu, Erańskiemu żołnierzowi.
- To już właściwie nie ważne - stwierdził.
- Jak chcesz... a tak na marginesie. Mogę chociaż wiedzieć, komu zawdzięczam wyrwanie ze szponów śmierci?
- Nazywają mnie Pablo...
- A mnie Sandra.
Nagle dało się słyszeć kroki i strzały. Strzelają do nas Erańscy żołnierze.
- Uciekaj! - krzyczy do mnie Pablo. - Na co czekasz?! Uciekaj!
Podnoszę się więc i zaczynam uciekać. Co chwilę oglądam się za Pablem. I widzę jak przestrzelili mu pierś i pada bez ducha. Zaczynam płakać i zalana łzami uciekam przed siebie. Postanowiłam nie marnować ofiary Pabla. Jednakże zastanawiam się również, czy dobrze robię pozostawiając moich rodaków samych w czasie walki, czy powinnam uciekać? Chociaż, wielu mnie widziało jak ten klawisz mnie za sobą ciągnął, może uznali mnie za straconą?
Więc uciekam poza Stare Miasto, na stację kolejową. Tam się rozglądam by nie wpaść na jakiegoś żołnierza. Wtem zauważam starszą kobietę. Stoi na stacji i rozmawia z jednym z porządkowych. Zdaje się go o coś błagać, ale on jest obojętny, a jego twarz, przybiera bardziej wyraz irytacji. Nagle wyciąga rewolwer i mierząc kobiecie w głowę strzela i zabija. Starowinka pada na betonową, zimną, brudną podłogę. Zakrwawiona twarz miała wyraz rozpaczy... Porządkowy kopie jej ciało z całej siły, po czym wrzuca je na tory, aby zwłoki rozjechał przyjeżdżający parowóz. Serce podeszło mi do gardła. Strasznie się boję. Nie dość, że i ja mogę skończyć jak ta kobieta, to jeszcze coraz bardziej zaczyna mi doskwierać uczucie głodu. Od wczoraj nic nie jadłam. Boże mój, Boże mój! Racz mi świecić całą drogę!
Na stację zajechała ogromna, ciężka lokomotywa. Wygląda na to, że to podstawiany pociąg towarowy. Być może przewożą w wagonach bydło, albo jakieś surowce. Z tego co zauważyłam, jedzie on do Elingroth, alzackiego miasta znajdującego się na południu kraju. Z tego co wiem tam jeszcze nie jest tak tragicznie jak u nas w Starym Mieście. Mogłabym spróbować się tam dostać tym pociągiem. Jeśli jednak będę nieostrożna mogą mnie złapać. Czy więc zaryzykować? A może tam udałoby mi się namówić ludzi do działań powstańczych? Choćby dla tej idei można by się na to porwać. Może w ten sposób byśmy mieli większe szanse.
Próbuję więc zajść z innej strony. Otwieram powoli jeden z wagonów i wkradam się do niego. Pełno w nim stało bydła. Skryłam się więc między zwierzętami. Ale smród aż mnie dławi, skłania do wymiotów.

"Solis*, Boże racz... dziecka swego usłyszeć płacz,
Wspomóż mnie w chwili złej, w swej opiece mnie miej.
Boże mój, Boże!
Czarne kruki krążą nad polem mego życia,
Ołowiane chmury zawisły - nie obędzie się bez gradobicia.
I niech na przekór, złotym wzniosę się łanem,
Niechaj będę pełnym wody dzbanem!
Ciałem wypełnionym rycerską duszą.
Cóż może być piękniejszego,
Nad człowieka walecznego?"
_______________________________________
*Solis - łacińskie słowo oznaczające "słońce"

Mój komentarz: Szczerze? jakoś niespecjalnie podoba mi się ta notka. Jest taka, krótka i...dziwna xD ale co poradzę. Jedyne co w niej mi się podoba to ten wiersz-modlitwa na końcu. Ostatnio nadzwyczaj często zdarza mi się zaglądać do łacińskiego elementarza, dlatego częściej może będą się pojawiać pojedyncze łacińskie słowa...zobaczymy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aiko, the Mad Hatter dnia Wto 11:43, 24 Cze 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aiko, the Mad Hatter
W cieniu



Dołączył: 02 Cze 2007
Posty: 277
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kage-Gakure

PostWysłany: Pon 21:34, 03 Wrz 2007    Temat postu:

Część 4 "Requiem."

Czekałam na ciebie, złota zarazo! Byś była zbawieniem witanym z odrazą! Słońce moje jak nadzieja zgasło. Skurwysynu! Nie przyszedłeś kiedy płakałam! Wyobraź sobie jak to jest, jedziesz zatłoczonym pociągiem. Zapełnionym nie ludźmi a bydłem, które podobnie jak ja jedzie na pewną śmierć! Pomyśl przez chwilę jak to jest, kiedy nogi ci cierpną i bolą jakby bite były. Chcesz usiąść, byle na krowim gównie... ale nie możesz. Jesteś tak słaby, ze gdybyś się otarł o zwierzaka zdarłbyś sobie skórę. Byle, przypadkowe kopnięcie skończyłoby się połamaniem obydwu piszczeli. A gdyby tak zaryzykować odpoczynkiem? Byk by cię nie zauważył... połamałby ci żebra, a jedno z żeber płuco by ci przebiło.
Boże! Oporną się urodziłam! Dla sprawy wyższej żyły otworzyłam! Co mi z tego? Smród, do którego zdążyłam przywyknąć. Tak jakbym przesiąknęła zapachem zwierzęcych odchodów. Dla ciebie boże i dla moich przyjaciół w owych odchodach twarz wytarłam! Dlaczego? Tracę wiarę, nawet w to, że znajdę kogoś kto zakrzyknie ze mną: Niech żyje niepodległy ród alzaków! Już chyba nawet straciłam wiarę w to, że w ogóle wysiądę z tego przeklętego pociągu. Noc, zimna noc nadciąga... wiatr przedostaje się przez szczeliny...
Anioły, bierzta mnie! Błagam! Bierzta mnie! Anioły! A z resztą... po co mi wy? Wy przecież nie zdołacie mi pomóc, jeśli bóg mi nie pomógł. Mój bóg, któremu oddałam całe życie i całą duszę! Całe, teraz pęknięte, serce.
Głód, coraz mocniej daje mi się we znaki. Tak głośno mi burczy w brzuchu... Bydlęta patrzą na mnie wielkimi, błyszczącymi oczyma. Jakby zaciekawione. A może one wyczuwają mój lęk przed śmiercią? I na swój zwierzęcy sposób próbują mnie pocieszyć? Niezbadane są przecież drogi duszy, nawet tej mieszkającej w zwierzęciu... a może zwłaszcza tej? W końcu zwierzęta są zawsze wolne i swobodne, nie znają pojęcia śmierci... chyba, ze ją czuja w powietrzu. Tak na prawdę nigdy nie dały narzucić sobie obyczajów ludzkich. Traktują człowieka jak zwierze, inne zwierze jak zwierze, na równi. Nikt nie jest górą. Żadnego dyktatora, pełna harmonia, której dzisiaj brak w ludzkich sercach.
Nagle słyszę stukot kuł nadjeżdżającego, innego, pociągu. Też towarowego. Pospiesznie sunie po szynach. Wyglądam przez szparę pomiędzy deskami stanowiącymi ścianę. Czuję jak marzną mi dłonie, mimo iż było jeszcze lato. Wytężam wzrok i staram się zobaczyć co też tam wiozą... i mimo ciemności dostrzegam w nich postacie. Ludzie potraktowani tak samo jak to bydło, które jedzie ze mną. Tłoczą się, cisną, płaczą... wszystko słychać, cały gwar dochodzący z wagonów. Wywózka na roboty przymusowe i z ni kont pomocy. Sytuacja, z której jedyną ucieczką jest... śmierć.
Głosy brzmią jak requiem śpiewane przez wiatr. Popłynęły mi łzy z oczu. Takie ciepłe i słone, zalewające usta, złośliwe szczypiące podrapaną, niegdyś różaną buzię kochającej życie dziewczynki. Czuję się jak sokół zamknięty w klatce. Jak ptak z podciętymi skrzydłami, którego serduszko, tak pragnące wolności i dotyku nieba, zostało soplem lodu przebite. Moje śpiewanie przerodziło się w dramatyczny krzyk agonii konającego człowieka. Wiosenne ćwierkanie w rozpaczliwe wołanie o pomoc... kto wie? Może ktoś w końcu usłyszy, biednego, konającego ptaszka? Może, ktoś wyprawi piękny pogrzeb dla niegdyś boskiego stworzonka? Kimże więc jestem, skoro tak cierpię? A może czym jestem? Zwykłym liściem? Brudną szmatą do podług, czy może ręcznikiem dla ermańskiego klawisza? Mam teraz przed oczyma Pabla, biedny chłopak. Dlaczego go zabiłeś? Boże... dlaczego?
I wtedy puszczam się desek, przed oczyma ukazują mi się czarne plamy... upadam, nogi już mnie nie niosą, czy to, jakaś kula, której nie zauważyłam, czy może... serce mi pękło?
Boże... czy ty mnie jeszcze kochasz? Czy... pamiętasz mnie jeszcze?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aiko, the Mad Hatter dnia Sob 22:08, 26 Kwi 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum opowiadania Strona Główna -> Teksty niezakończone Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Bright free theme by spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin