Forum opowiadania Strona Główna


[K]Berybojki, czyli bery i bojki(niekoniecznie górnośląskie)

 
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum opowiadania Strona Główna -> Miniatury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ellaine
Bliscy mroku



Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: ósme piętro

PostWysłany: Wto 22:40, 27 Maj 2008    Temat postu: [K]Berybojki, czyli bery i bojki(niekoniecznie górnośląskie)

Pozazdrościłam Czarnego Humoru i Stojącej Ości, więc przedstawić mam zaszczyt "Berybojki", tekst stary i bez sensu.

Bery - to humorystyczne opowiastki, kawały, wice,
berać - opowiadać kawały
Bojki - to bajki, ot po prostu.
To takie nawiązanie do zbioru kawałów pisanych po śląsku, tom pod tytułem: "Śląskie beranie, czyli humor Górnego Śląska" - Były też wcześniejsze, podobne wydania, które miały tytuł: "Bery i bojki śląskie."
___
Podobieństwa do osób, miejsc i zdarzeń czasem celowe, czasem przypadkowe, a czasem niekoniecznie.

No to, niech Wam śmiech idzie na zdrowie. Mam nadzieję, że mój absurd się Wam spodoba :))
___

Berybojki, czyli Bery i Bojki (niekoniecznie górnośląskie)

- Podobno kiedyś było tak duże promieniowanie słoneczne, że jonizujące się cząsteczki spowodowały wielką zorzę polarną, widoczną aż na równiku! – powiedział mężczyzna do odbicia w lustrze, przeczesując łysinę.
- Możliwe, ale to chyba musiało być, jak ziemia była o wiele mniejsza... – odparło odbicie przyklepując grzywkę wodą, ziewnęło przy tym przeciągle. – Może całkiem płaska.
- Masz rację... – mruknął mężczyzna, drapiąc się po głowie. Wyrwał sobie kilka włosów, ot dla zasady, po czym opuścił kuchnię, która była łazienką. Sięgnął po jasnożółty paltot, zarzucił go na ramię. W drzwiach wyjściowych mieszkania minął obcego człowieka, który popatrzył na niego nieprzyjemnie.
- To, że masz mieszkanie, nie znaczy, że będziesz mieć je zawsze... – rzekł Bezdomny, wchodząc do mieszkania mężczyzny.
- Pewien człowiek przez całe życie mieszkał naprzeciwko cmentarza, później mieszkał naprzeciwko swojego domu... – stwierdził mężczyzna wychodząc.

Ulica zalana była słonecznym blaskiem, które dawało wrażenie impresjonistycznego obrazu. Wszystko mrugało, świeciło się, błyszczało. Mężczyzna szedł zawianym krokiem. Kłaniał się przechodniom. Patrzeli na niego z uprzejmym politowaniem, ale zazwyczaj odpowiadali mu tym samym.
- Witaj. Ładna dziś pogoda – krzyknął niemal do czarnego mężczyzny leżącego na trawniku. Czarny mężczyzna bawił się zamkiem wyprodukowanym w Łęczycy.
- Niech ci będzie – powiedział tamten.
- Jak się masz, panie Boruta?
- Nie Boruta, tylko B.O. Ruta! – poprawił go.
- A to przepraszam, pomyliłem pana ze znajomym – Uchyliłby kapelusz, gdyby go miał. Podrapał się po powiększającej się coraz bardziej łysinie, po czym poszedł dalej. Czarny mężczyzna nadal bawił się zamkiem z Łęczycy.
Mężczyzna w jasnożółtym paltocie przeglądał się w witrynach sklepowych, które nie widziały gąbki od ostatnich świąt. Sam nie był pewien kiedy te święta były, ale w końcu nie wymagano tego od niego. Ludzie zupełnie nie zwracali uwagi na mężczyznę. Zaczął pogwizdywać pod nosem jakąś mniej przystojną piosenkę. Włożył ręce do kieszeni kraciastych spodni. Mężczyzna podskakiwał, co drugi krok, a ludzie nadal nic z niego sobie nie robili.
- Wariat – zawyrokował w końcu pijaczek, który siedział na murku przy przystanku autobusowym.
- Nie wariat, tylko wariant – zanucił mężczyzna.
- Nie widzę różnicy!
- To nie przepłacaj...
- Tylko trzy piątka – zaperzył się pijaczek.
- O całe trzy piątkę za dużo.
- Każdy by tak chciał... – przyznał z rozmarzonym uśmiechem.
Nadjechał czerwony autobus. Dokąd? Do połowy, druga połowa była żółta. Autobus – trzeba dodać – przegubowy. I tak prawdę mówiąc, zupełnie pusty. Pijaczek popatrywał to na człowieka w żółtym paltocie, to na czerwono żółty autobus. Drzwi się otworzyły.
Mężczyzna przyjrzał się z wielką uwagą paznokciom lewej dłoni, po czym ni stąd ni zowąd, rzucił monetę w stronę pijaczka, i zupełnie niespodziewanie – wsiadł do pojazdu, który cierpliwie czekał. Pijaczek się zaperzył, zaczął coś wykrzykiwać, że on ma swoją godność i nie żebrze! Ma emeryturę! I nie żebrze! Rzucił niedbale monetą za siebie, która nieszczęśliwie wpadła do kratki ściekowej. Nagle pijaczek zdał sobie sprawę, że nie ma zbyt dużej emerytury... Rzucił się do kratki, próbując wydobyć pechowy pieniążek.

Tymczasem autobus gnał ulicami impresjonistycznego krajobrazu. Mężczyzna przyglądał się wszystkiemu z kpiącym uśmieszkiem, jakby wiedząc, że wszystko, co się nie zdarzyło i tak się kiedyś zdarzy. W lusterku opodal kierowcy zobaczył jego odbicie. Uśmiech się poszerzył. Mężczyzna zapomniał skasować biletu. I tak nie było kasowników. Rozejrzał się po autobusie, który był prawie pusty, w końcu był w nim on i kierowca, wyglądający jakby urwał się z filmu o starożytnej Grecji.
- Ej, Charon! Dokąd jedziemy? – zawołał na przewoźnika. Kierowca spojrzał w lusterko i... wywalił zgnito zielony jęzor, na którym przylepiona była moneta.
- Co cię to, śmiertelniku?! – odkrzyknął. Zrobił ostry zakręt wymijając na ciągłej linii jakąś długą ciężarówkę wypełnioną gnojem. Zapachniało swojsko. Mężczyzna wciągnął te czyste powietrze nosem a wypuścił ustami. Otworzył szeroko okno, by móc się zachwycić swojskością. Wyjrzał na zewnątrz i jak pies wywalił język, żeby mu kubki smakowe się mogły przewietrzyć.

Meta-perfidia polega na tym, by być bardziej perfidnym niż ona sama być może. Ale nigdy nie będzie się bardziej perfidnym niż czysta materia perfidii, stąd meta-perfidia zaistnieć nie może.
- Co za bzdury w tych gazetach wypisują! – wykrzyknął, składając prasę na pół i jeszcze raz na pół, potem na ćwierć, i jeszcze na trzy piąte.
- Jakbyś kupił jakąś porządną to by było jeszcze więcej bzdur! – odkrzyknął Charon. – Jakieś Wspak czy inne Poletka, ale cóż, życie to bzdura, więc nie masz, co narzekać. Oni piszą o życiu! A że jest jakie jest, to wydaje ci się, że wypisują bzdury, c’est la vie...
- A ty skąd znasz francuski?! Myślałem, żeś Grek.
- A czy ja udaję Greka? Jestem Grekiem! Ale czy to przeszkadza w byciu lingwistą? Różne typki się wozi, na przykład takie jak ty.
- Och, chcesz mnie urazić, Charonie?
- Ależ skąd. Jakżebym śmiał, przecież: klient, nasz pan!
- Ta... Z braku laku wcisnęli nam kit.
- Tyś powiedział – mruknął Charon. Szarpnęło autobusem, który wjechał do niezwykle ogromnej dziury, niczym krąg piekielny. – Uwaga wycieczki, Styks po naszej prawej, Loara po lewej, a Wisła przed nami!
- Coś kręcisz!
- No jasne! A nie, coś tylko czymś – kierownicą! – zaśmiał się przewoźnik. Zamaszyście zakręcił kierownicą, autobus skręcił natychmiast, wjeżdżając na jakiś zbutwiały most. Pod nim płynęła leniwie wyjątkowo brudna rzeka. Napis na niebieskiej tabliczce głosił iż jest to Wisła. Mężczyzna przytknął czoło do rączki siedzenia przed nim. Otuliła go przyjemnym chłodem metalu.
- Powiedz mi jedno, dokąd my właściwie jedziemy?
- A żebym ja to jeszcze wiedział, to by było dobrze – zaśmiał się ponownie Charon. – Jeśli coś nie pasuje, mogę cię tu wysadzić!
- Wysadzić? – zapytał, prostując plecy. – Nie, ale dziękuję, wolę byś zatrzymał tu autobus. Sam opuszczę ten piękny wehikuł, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Cholera z ciebie jakich mało, nie jeden już kazał się tutaj wysadzić!
- No, nie wątpię – mruknął mężczyzna, przyglądając się ogromnej dziurze w ziemi, którą minęli po prawej. Autobus zwolnił, zwalniał coraz bardziej, aż w końcu zatrzymał się. Nie wiadomo skąd przy drodze pojawił się słup z okrągłą, żółtą tablicą z wymalowaną na czerwono literą A. Po chwili ni stąd ni zowąd na słupie pokazał się również rozkład jazdy! Środkowe drzwi pojazdu otworzyły się z przeciągłym zgrzytem.
- Miłego dzionka w takim razie, śmie-t--niku! – powiedział z uśmiechem Przewoźnik. Mężczyzna wstał z miejsca, po czym niespiesznie skierował się w stronę drzwi. – Te! Dziesięć kopiejek za taką miłą jazdę... się należy.
- Miła to pojęcie względne. A mogą być marki szwajcarskie?
- Niech będą i jeny, byle dziesięć.
- Dlaczego dziesięć?
- Bo nie dziewięć! Płacisz, czy nie?
- Chwila, moment! To nie piekarnia, co ci tak śpieszno?
- Muszę się wyrobić na czas, więc wiesz...
- Już, już. Masz te marki szwajcarskie i się ciesz! – powiedział, śmiejąc się. Podał dziesięć kanciastych monet Charonowi, który patrzył na niego zmrużonymi oczyma. Po otrzymaniu pieniędzy wrzucił je do ust, po czym przełknął, krzywiąc się niemiłosiernie.
- Dobre! Zmykaj teraz, bo się rozmyślę, i cię wysadzę!
- Spoko-majonez, już mnie tu nie ma. – Ukłonił się nisko, następnie pośpiesznie opuścił teren autobusu. Pojazd ruszył z piskiem opon, zniknął niedługo potem, chociaż nie było w promieniu dwudziestu dwóch kilometrów żadnego zakrętu.
Mężczyzna wyjął z kieszeni kraciastych spodni mocno wygniecioną paczkę Sportów. Wyjął jeden z powykrzywianych papierosów, po czym ruszył w stronę rzeki, nie zapalając go. Człowiek włożył dłonie do kieszeni paltotu. Rozglądał się bez zainteresowania dookoła, lustrując miejsce, w którym się znalazł. Był to bezsprzecznie las, raczej stary, o nieco krzywym drzewostanie. Wszystkie drzewa, jak jeden mąż, wyglądały jakby dostały nagłego ataku epilepsji, lub cierpiały od dawna na lumbago. Pech - pomyślał - kopiąc przy tym kamyczek po asfaltowej drodze. Mężczyzna ostrożnie wyminął wielgaśną dziurę po wybuchu bomby. Dużo ludzi tu musiał wysadzić...
W końcu stanął na zbutwiałych deskach mostu. Tabliczka, oczywiście w kolorze niebieskim, głosiła, że rzeka pod jego stopami to Ob i Irtysz.
- A myślałem, że to Tamiza... – mruknął przez zęby. Niewidzącym wzrokiem patrzył na leniwy nurt syberyjskiej rzeki, która jeszcze chwilę temu była Wisłą, a za dwa dni będzie Nilem. Kto teraz się połapie w tej geografii? Wędrujące nazwy geograficzne są niezwykle irytujące! Mężczyzna oparł się o barierkę zbutwiałego mostu, a że był on stary – most, niekoniecznie mężczyzna – barierka pod naporem człowieka złamała się. Człowiek, ze Sportem w ustach, wpadł do leniwego nurtu Obu, lub Irtyszu, który i tak jutro będzie Rzeką Św. Wawrzyńca, a po jutrze Nilem.

- Ej! Nie zgadzam się, zgłaszam veto! I w ogóle, co to za...
Kto ci pozwolił się odzywać? Przecież się utopiłeś. Uprzejmie chciałabym ci zakomunikować, że nie możesz się już z nikim porozumiewać. Przecież ty nie żyjesz.
- Jak to „nie żyję”!? Nie wolno zabijać głównego bohatera, zanim akcja się nie rozwinie! Jesteś niesprawiedliwa, a ja się tak starałem być dobrym, głównym bohaterem... Niszczysz moją karierę!
Ty nawet nie masz imienia. W dodatku wpuszczasz do mieszkania bezdomnego. W nonszalancki sposób traktujesz zwykłego, stetryczałego pijaczka. Poza tym, pamiętaj, że jechałeś autobusem z Charonem! Kto ci uwierzy w dzisiejszym świecie, że jechałeś takim autobusem? No i skąd ty wziąłeś te kanciaste, szwajcarskie marki?! W Szwajcarii są franki!
- Marek, czy Franek... jeden grzyb! Ja bym raczej chciał powiedzieć, że to ty sama wszystko wymyśliłaś. A, zapomniałaś, że moim znajomym jest sam diabeł łęczycki, Boruta!
Nie diabeł, a przedsiębiorca, czy raczej producent zamków w Łęczycy. I nie Boruta, tylko Bogusław Olaf Ruta. B.O. Ruta! Ależ ty masz krótką pamięć.
- A gadające lustro?
Ojejku, na początku jest potrzebny jakiś mocny wstęp, żeby zaciekawić czytelnika! Znasz Hicckoccka?
- A powinienem? To ten od „Ptaków”?
I z kim ja pracuję?! Tak, ten i od paru innych filmów, których na pewno nie widziałeś. Dobra, tym razem cię nie uśmiercę, ale zginiesz, tak czy siak, nie ma innego wyjścia. C’est la vie! Czy raczej c’est la mort!
- Sami poligloci, sami poligloci... Lingwistyka uber alles!
Ciszej tam, myślę nad kontynuacją.
- Myśl szybciej!
Szybciej się nie da.
- Tak myślałem...

Dawno, dawno temu, w krainie Bez Nazwy, na ulicy Błotnej – numer zachlapany – mieszkał pewien Człowiek Bez Imienia.
- Wypraszam sobie! Nazywam się... Józef K.
O, pardon. To już było! Józef K. to zacny człowiek „Procesu”. Janem Kowalskim, czy Nowakiem też być nie możesz, bo to zbyt wytarte i miałkie.
- To może Arkadiar Wicisłąb?
Może lepiej Duposz? Nie! Żaden Arkadiar, ani Fordzimierz, czy inny Fajtłapiusz Zakaptur.
- To ostatnie byłoby całkiem... ciekawe. Ale wolałbym raczej Fajtusz Zamtuźnik.
Skoro tak chcesz. Pójdę ci na rękę, Fajtuszu Zamtuźniku.
A więc, zupełnie niedawno, żył w pewnym mieście, którego dla bezpieczeństwa tegoż nazwy nie podam, na ulicy Warszawsko-poznańsko-łódzko-gdańsko-chorzowsko-krakowskiej mieszkał dwudziesto albo trzydziesto letni Zamtuźnik, imieniem Fajtusz – zdrobnienie – Fajtuś, ale to nie ten miły pseudodemon Fatalek z Antypiekła. Zamtuźnik miał nieszczęście być w stu procentach człowiekiem, pech jak nic! Mimo, że barierka nie wytrzymała jego sześćdziesięciu paru kilogramów, to jednak stuprocentowy człowiek (ale nie wiem czy i mężczyzna) nie wpadł do Obu i Irtyszu, ponieważ znalazł się na Pustyni Błędowskiej. Ta pustynia to błąd, albo i błęd geograficzny, pewnie stąd taka śmieszna nazwa. Tej pustyni nie powinno być w takim miejscu, ale naukowo na to mówią wydmy śródlądowe. Tak czy siak, Zamtuźnik wylądował na wydmie! O. Niestety to były ruchome piaski, a Piaski jak wiadomo znajdują się w Rybniku, nieopodal Pekinu. Jeśli zaś chodzi o Nową Koreę... Ale zostawmy ją w spokoju i wróćmy na te Piaski w Pekinie, znaczy się Rybniku.
- Co pan tu robi? – zapytał jakiś tubylec, patrząc nieufnie na Fajtusza, który wciąż miał w ustach pogniecionego Sporta.
- Stoję... – odparł Zamtuźnik, co poniekąd było prawdą, ale w gruncie rzeczy było to bezczelne kłamstwo. Fajtusz po prostu klęczał na środku ulicy z papierochem w zębach! Tubylec nie był taki znowu naiwny i od razu zauważył, że Zamtuźnik kłamie, jak najęty.
- Pan klęczy. Tu nie wolno klęczeć! W kościele owszem, kościół to co innego... – zauważył tubylec, przybierając prawie mądrą minę.
- To ja poproszę o przeniesienie do kościoła... – mruknął Zamtuźnik. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zjawił się urzędnik z plikiem podejrzanie wyglądających dokumentów. Podał Fajtuszowi jeden z nich do podpisania. Mężczyzna spojrzał nieufnie na podsuwany świstek.
- Pańskie przeniesienie...
- A, rzeczywiście! – machnął piórem, plamiąc zielono niebieskim atramentem papier i dłoń urzędasa. Jako się rzekło, Zamtuźnik otrzymał przeniesienie – do kościoła katolickiego, odłam augsbursko ewangelicki przy ulicy na W-u, w mieście na K-a.
Zamtuźnik niespodziewanie dla czytelnika i samego siebie znalazł się w jednej z ławek w zupełnie pustym kościele. Mógł teraz klęczeć do woli, aż – za przeproszeniem – do usranej śmierci. KONIEC!

- Jaki koniec?! Jakim prawem każesz mi sczeznąć w ławce kościoła, o którym pierwszy raz słyszę?! Liberum veto!
A ty znowu swoje... Czy tobie można jakoś dogodzić?
- Załatw mi jakąś panienkę... W końcu nazywam się Zamtuźnik, poślij mnie do burdelu!
Jakbyś nie zauważył to, to opowiadanie jest niezłym burdelem.
- Cholerna feministka...
Męska szowinistyczna świnia, o! I wcale nie jestem feministką!
- Nie-e, skądże znowu.
Co to ma być?! Co to ma znaczyć?! Nie, w takich warunkach nie da się pracować!
- Teatrzyk Zielona Gęś: Hamlet, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego...
Chwalipięta.
- Ojeju, jeju...
Uważaj, bo zacznę rzucać zgniłym mięsem. Wtedy mnie popamiętasz!
- Już się boję...

Sztuka zgniłego mięsa trafiła Zamtuźnika prosto w potylicę, a kobieta stojąca z koszem takiego zgniłego mięsiwa w odrzwiach kościoła krzyknęła przeciągle „Hurra!” po czym uciekła.

- Jesteś okropna!
Hyhy, cała przyjemność po mojej, autorzej stronie!

Kurtyna! THE END. FIN. To znaczy po naszemu, czyli po śląsku: Kuniec komedyi!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Giname
Mistrz mroku - Władca forum



Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Szczecinek

PostWysłany: Czw 20:39, 26 Cze 2008    Temat postu:

To jest tak boleśnie logiczne, że aż absurdalne.
Absurd wylewa się z każdej strony. Pachnie mi tu właśnie Zieloną Gęsią.
Moje serce podbił Charon i jego wysadzanie.
Dialog z głównym bohaterem zostaje hitem sezonu. "Cholerna feministka..." xD

Kawał dobrej roboty. Widać, że miałaś pomysł i dobrze go wykorzystałaś. Przemyślane. Tylko jak na taki absurd trochę za długie, ale da się przeżyć ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum opowiadania Strona Główna -> Miniatury Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Bright free theme by spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin